Tak jak obiecałam, jest rozdział 1 :) Nieco krótki, ale nadrobię to następnym rozdziałem. ;P
Mam nadzieję, że się spodoba. Jakby coś nie pasowało, piszcie w komentarzach.
Życzę miłego czytania ;)
***
Meredith
dotarła do bazy tuż przed zmierzchem. Musiała po drodze pozbyć
się ogona, jaki został za nią wysłany.
Gdy
okazało się, że są zbyt upierdliwi i nie dadzą jej spokoju,
pojechała w okolice, gdzie było mnóstwo magazynów.
Tam mogła bez świadków pozbyć się bardzo upartych ludzi z
Zakonu.
Po
tym, jak zatrzymała samochód, prędko z niego wyskoczyła i
wbiegła do jednego ze zniszczonych i opuszczonych, wielkich
budynków. Wyciągnęła broń i czekała.
Nie
minęła minuta, a wpadli tam za nią i zaatakowali.
Postąpili
bardzo nierozważnie.
Mieli
przewagę cztery do jednego, ale nie byli dobrze przygotowani. Żadnej
broni do walki kontaktowej. Jedynie glocki. Wielki błąd.
W
czasie, gdy kolejno ich nokautowała, oberwała raz. Jak się
okazało, kula, która utkwiła w jej lewym ramieniu była
zmodyfikowana i blokowała moc. Energia kumulowała się w niej, lecz
nie mogła znaleźć ujścia. Jakby ktoś uwięził rozjuszone
zwierzę w klatce.
Była
zdezorientowana – tylko przez chwilę.
Jej
przeciwnicy nie pomyśleli najwidoczniej, że Meredith potrafi użyć
do walki rąk i nóg. Poza tym, w walce rzadko używała swoich
talentów magicznych. Wolała zmęczyć się fizycznie, dlatego
też szybko otrząsnęła się z zaskoczenia.
Kilka
minut później cała czwórka agentów leżała
posiniaczona, zakrwawiona i nieprzytomna na betonowej podłodze
magazynu.
Meredith
z tryumfalnym uśmiechem na ustach najpierw zabrała im kluczyki od
samochodów i wrzuciła je w stertę śmieci pod ścianą, po
czym wsiadła do swojego zabłoconego, czarnego jeepa.
Nim
ruszyła w drogę powrotną do domu, zatamowała krwawienie z
postrzelonego ramienia, które pulsowało tępym bólem.
Coraz bardziej dawało też o sobie z każdą chwilą znać
nasilające się pieczenie i coraz większy obrzęk. Możliwe, że w
pocisku były substancje, które miały zaszkodzić jej na
stałe. Musiała szybko wyciągnąć kulę.
Po
godzinie jazdy straciła czucie w rannym ramieniu, a głowa pękała
jej z bólu. Rwał ją każdy mięsień. Z ledwością
wysiedziała za kierownicą, ale udało jej się, już bez żadnych
niedogodności, dojechać na miejsce.
Pewnym
krokiem zbiegła po schodach prowadzących do wejścia do Bazy.
Ciężkie, metalowe drzwi ustąpiły z przeciągłym jękiem, gdy
wpisała na panelu kod i nacisnęła klamkę. By je otworzyć
szerzej, musiała pchnąć biodrem.
To
oznaczało, że było z nią gorzej, niż czuła.
Z
westchnieniem ulgi wkroczyła na korytarz, którym miała
dotrzeć do swojego pokoju. Chciała szybko opatrzyć ranę, wskoczyć
do wanny z gorącą wodą, po czym przespać się kilka godzin.
Broń
Zakonu nieco ją rozstroiła.
-
Meredith? – Usłyszała za sobą męski głos.
-
Cholera – mruknęła pod nosem i natychmiast przywołała na usta
delikatny uśmiech. – Kyle, witaj!
Mężczyzna
zatrzymał się przed nią i zlustrował ją chłodnym wzrokiem.
Poszarpany
rękaw koszuli, krew, potargane włosy, zmęczenie widoczne na
szczupłej twarzy.
-
Gdzie byłaś? I co ci się stało w ramię?
-
Byłam u ojca – powiedziała szybko i nim mężczyzna zdążył się
na nią wydrzeć, dodała – i oberwałam kulkę od jednego z
Zakonu. Nie czuję się najlepiej.
Twarz
Kyle’a wykrzywiała furia. Jedyne, co miał teraz ochotę zrobić,
to chwycić ją za gardło i udusić. A przynajmniej tak uważała
Meredith.
-
Może na coś się to przyda. Będziemy mieli próbkę jednego
z ich cacek. Jakie były następstwa tego postrzelenia?
Gdy
usłyszała jego bezbarwny ton i totalną ignorancję co do jej
stanu, wzdrygnęła się z wściekłości. Twarz jej pobladła, a
usta posiniały.
Chce
raportu, to go dostanie. Zasrana gnida.
-
Zablokowali mi moce… Przez chwilę odczuwałam nerwowość i
napięcie typowe dla nowicjusza, który nie panuje nad mocą.
Poza tym miałam wrażenie, jakby ktoś mnie nieźle zdzielił
młotkiem po głowie.
Kyle
uniósł brew.
-
No dobra. Idziemy do labora…
-
Nie – przerwała mu nagle. – Jestem zmęczona, poza tym opatrzę
ranę sama. Dzięki za rozmowę, kulę dostaniesz jak już się
wykąpię. A teraz pozwól, że pójdę do siebie. –
Skinęła głową i ruszyła przed siebie, nie czekając na
odpowiedź.
Nie
zdążyła przejść nawet pięciu metrów, gdy osunęła się
na ziemię.
Usłyszała
kilka szybkich kroków i siarczyste przekleństwo, a na
ramionach poczuła czyjeś ręce.
Po
tym zapadła się w ciemność.