niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 2

Nie wiem co się dzieje z czcionką, że tak się zmienia w tekście kilka razy. Próbowałam to zmienić, ale się nie da. Albo ja nie umiem. Mam nadzieję, że to nie problem ;)
Taaa, co do tego, że coś jest niejasne i wgl... Cierpliwości. W rozdziale czwartym, ostatecznie piątym wszystko się wyjaśni: kim jest Kyle, co to Baza, po co to wszystko... Po prostu nie widzę sensu pisania tego Wam teraz, skoro i tak będę musiała napisać to później, gdy pojawi się pewna nowa postać.
Także czekać, co będzie trzeba wyjaśnić wyjaśnione zostanie - w odpowiednim czasie :D
Miłego czytania ;P

***

Obudziła się z rozrywającym bólem głowy i suchością w ustach. Nieprzytomnym wzrokiem omiotła swój pokój, po czym ze zmrużonymi powiekami zerknęła na cyfrowy zegarek stojący na szafce nocnej. Był środek nocy.
Z jękiem sięgnęła do włącznika lampki i zapaliła światło. Przez chwilę leżała na wznak, a gdy była już w stanie jasno myśleć, uniosła się na łokciach. Gdy poczuła ból w ramieniu, natychmiast opadła na materac.
Przyjrzała się bandażowi, a po chwil wróciły do niej wspomnienia wydarzeń sprzed kilku godzin. Próba zgubienia ogona, walka, powrót do Bazy, rozmowa z Kylem i… pustka. Musiała stracić przytomność.
Klnąc siarczyście zerwała się z łóżka i przeczesując palcami włosy wpadła do łazienki.
Gdy zapaliła światło i spojrzała w lustro, przestraszyła się samej siebie. Poczochrane włosy, podkrążone oczy, blada twarz z wielkim, prawie czarnym siniakiem na prawym policzku i pogniecione ubranie.
Oczywiście nikt jej nie rozebrał… Może to i lepiej. Choć wściekła się, gdy dostrzegła oderwany rękaw swojej ulubionej koszuli.
Mrucząc coś pod nosem zrzuciła z siebie ubrania i westchnęła z ulgą, gdy rozpięła krzywo leżący i uwierający stanik.
Zrezygnowała z kąpieli w wannie na rzecz szybkiego i gorącego prysznica. Szorując dokładnie całe ciało, starała się nie zamoczyć bandaża. A gdy poczuła zapach swojego ulubionego mydła, miała wrażenie, że jest w niebie.
Po prysznicu, wycierając się w biały, puszysty ręcznik, rozglądała się po łazience.
Kafelki na ścianach i podłodze miały popielatoszary, jednolity kolor, szafka pod umywalką i szafeczka przy lustrze były o odcień ciemniejsze. Pozostałe elementy wystroju miały kolor biały.
Lubiła tę bezosobowość pomieszczenia. Było w niej coś… uspokajającego. Jedynym kobiecym akcentem były świeczki zapachowe w kształcie róż ustawione na półce wnękowej przy wannie i zestaw kosmetyków.
Gdy wytarła się do sucha i rozczesała włosy, zebrała z podłogi ubrania i wrzuciła je do kosza na pranie.
Owijając się w ręcznik, wyszła z łazienki i podeszła do wysokiej komody, gdzie trzymała bieliznę.
W odróżnieniu od łazienki, jej pokój był ciepły i przytulny. Ubóstwiała beżowe ściany, drewniane panele na podłodze, jak również ciemnobrązowe meble. Nad całością dominowało dwuosobowe łóżko stojące w kącie pomieszczenia naprzeciwko drzwi wejściowych. Jedynymi sprzętami był telewizor na komodzie i laptop na biurku.
Więcej do szczęścia nie potrzebowała.
Szybko założyła czystą bieliznę, a z obok stojącej dwudrzwiowej szafy wyciągnęła szary dres i wciągając bluzę przez głowę, podeszła do leżącej na bujanym fotelu czarnej, skórzanej torby, którą miała ze sobą w podróży.
Rozpięła ją pospiesznie i wyciągnęła ze środka gruby plik banknotów, zabrany z domowych oszczędności ojca.
Z krzywym uśmieszkiem ponownie otworzyła dwudrzwiową szafę i nacisnęła otwartą dłonią tylną ściankę mebla, która odskoczyła gwałtownie, ukazując sejf.
Wpisała kod, otworzyła drzwiczki i wrzuciła banknoty do środa. Nie były to pierwsze wkładane tam duże sumy.
Mam do tego prawo, zapewniła samą siebie. Odebrał mi wszystko, co miało znaczenie w moim życiu. Odebrał mi matkę i siostrę. Ale tę drugą zamierzam odzyskać.
Z sejfu wyjęła sporą kopertę i usiadła przy biurku, wpatrując się przez chwilę w czarny ekran laptopa. Książki ułożyła w mały stosik na rogu, a zawartość koperty rozłożyła na blacie.
Miała plan. A przynajmniej jego zarys. Musiała jedynie dowiedzieć się jeszcze kilku rzeczy, a do tego potrzebowała dwóch, ewentualnie trzech wypadów do ojca. Dało się to jakoś załatwić.
Jedynym problemem było to, że nie miała pomocnika. A przydałaby się taka osoba. Bała się jednak powiedzieć o swoim planie komukolwiek. Rozważała Aydena, swojego najlepszego przyjaciela, ale to wiązało się z powiedzeniem o tym, co wymyśliła także jego narzeczonej, Stelli. Na to jednak nie czuła się gotowa. Stella była… uosobieniem dobra. Choć cechowała ją wytrwałość i odwaga, nienawidziła przemocy. Była na wskroś przepełniona dobrocią. Meredith nie mogła obciążyć jej tym wszystkim, co ukrywała, ale z każdym dniem coraz częściej rozmyślała o zdradzeniu wszystkiego swojemu przyjacielowi. Powoli przestawała sobie radzić z zatajaniem tego, a Ayden przeczuwał, że coś przed nim ukrywa, ponieważ chodziła milcząca i izolowała się od pozostałych, co według niego do niej nie pasowało.
Muszę mu powiedzieć. On jest moją jedyną nadzieją.
Kyle nie wchodził w grę. Nie zrozumiałby jej i posądził o narażanie ich bezpieczeństwa. Ale on nie stracił siostry. Jego siostra nie była przetrzymywana i niejednokrotnie torturowana przez własnego ojca od pięciu lat.
- Dobra – mruknęła do siebie pod nosem i uruchomiła laptopa, po czym zaczęła przeglądać plany Ośrodka.
~.~
Od chwili, gdy przebudziła się w środku nocy nie zmrużyła oka nawet na pięć minut. Sprawa, nad którą się głowiła wciągnęła ją na dobre trzy godziny. Gdy dostrzegła, że dochodzi szósta, odłożyła wszystko na swoje miejsce, przebrała się w strój do ćwiczeń, do którego zaliczały się: czarne, grube i jednocześnie rozciągliwe spodnie, luźna koszulka tego samego koloru, a do tego znoszone, skórzane buty nad kostki.
Nim wyszła z pokoju, oczyściła ranę postrzałową i założyła świeży opatrunek, który za kilka godzin będzie jej całkowicie zbędny ze względu na szybko regenerujące się organizmy magów, po czym ruszyła na salę treningową.
Ku jej zaskoczeniu na drugim końcu sali ujrzała Aydena.
Pomieszczenie było wielkie. Od betonowych, nieocieplonych ścian bił przyjemny chłód, a podłużne, halogenowe lampy rzucały nienaturalne światło. Podłoga wyłożona została gumowymi matami, podzielonymi na sektory służące za ringi. W kątach zaczepiono na hakach worki do boksowania, a na jednej z dłuższych ścian pozawieszane były różne rodzaje broni: od małych sztyletów, po metalowe pałki i laski ze stalowymi, ostrymi zakończeniami. Po przeciwległej stronie ustawiono ławki dla obserwatorów i odpoczywających. Na prawo od drzwi wejściowych znajdowało się przejście do strzelnicy, gdzie trenujący miał możliwość sprawdzić swoją celność w strzelaniu z wszelkiego rodzaju pistoletów czy łuków.
Meredith zdecydowała się na walkę wręcz. Miała ochotę wykorzystać do tego swojego przyjaciela.
Z uśmiechem na ustach podbiegła do niego truchtem.
- Od kiedy z ciebie taki ranny ptaszek?
Ayden przerwał boksowanie, gdy usłyszał jej głos. Spojrzał na nią z uśmiechem i przeciągnął się.
- Od dzisiaj. Znudziło mnie, że budzę się po dziesiątej i potem dzień jest taki krótki. – W czasie, gdy on sięgnął po ręcznik i butelkę wody, Meredith zaczęła się rozciągać. – Jak ramię?
- W porządku, goi się. Po treningu ściągnę bandaż, a do wieczora po ranie nie powinno być śladu. – Zaczęła robić skłony ze złączonymi nogami. – Poćwiczysz ze mną? Mam ochotę komuś skopać tyłek, a poza tym muszę powiedzieć ci coś ważnego.
Ayden przyjrzał się jej uważnie.
- Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym – zbyła go szybko i wyprostowała się. – Zaczynamy?
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Pomimo metra dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i szerokich barów, jej czarnoskóry, dwudziestopięcioletni przyjaciel nie wyglądał groźnie. A przynajmniej, gdy tak się uśmiechał. Gdy trzeba było, potrafił wystraszyć. Miał niski i donośny głos, kilka bardzo widocznych blizn i ciemne oczy często ciskające błyskawice.
Meredith go ubóstwiała. Zawsze marzyła, by mieć starszego brata i to w Aydenie go znalazła. Swoją pogodą ducha i pewnością siebie przyciągał niczym magnes. W przypadku Deety była to siostrzana miłość od pierwszego wejrzenia.
Stanęli na środku maty i przygotowali się do starcia. Na dany sobie nawzajem znak, zaatakowali równocześnie.
- Te wypady do ojca to nie są tylko eskapady mające zaspokoić moje zamiłowanie do ryzyka – zaczęła bez zbędnych wstępów, robiąc unik przed prawą pięścią Aydena. – Za każdym razem podbieram mu kasę, a poza tym zdobywam też wiele cennych informacji.
- Na przykład jakich? - pytanie padło jednocześnie z kopnięciem. By go uniknąć, Meredith odskoczyła do tyłu i natychmiast natarła na przyjaciela.
- Na przykład wczoraj dowiedziałam się, że staruszek współpracuje z Zakonem i prowadzi dla nich badania nad naszymi mocami. Chce znaleźć sposób na… - zamachnęła się z całej siły, ale Ayden zręcznie złapał ją za nadgarstek i wykręcił jej rękę do tyłu. Natychmiast się wyrwała i zaatakowała ze zdwojoną siłą - ich wyizolowanie z naszego ciała. Moim zdaniem to ślepa uliczka, bo tego się nie da zrobić, ale on jest tępy i tego nie ogarnia. Nie rozumie, że blokada to jedno, a pobranie mocy to drugie. To po pierwsze. – Sapnęła z irytacją i spróbowała podciąć przeciwnika. Bezskutecznie. – Po drugie, od pewnego czasu opracowuję plan wyciągnięcia z Ośrodka mojej sio… - Nie zdążyła dokończyć, bo w tej samej chwili Ayden przewrócił ją i przycisnął rękę do jej gardła.
- CO próbujesz zrobić?!
Takiej reakcji się nie spodziewała.
- Chcę odzyskać Katie – szepnęła.
Ayden zacisnął szczęki, odsunął się od niej i usiadł na podłodze z wyciągniętymi przed siebie nogami. Zanim się odezwał, zrobił kilka głębokich wdechów.
- Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? I jak to w ogóle... co? Powtórz. Kogo chcesz odzyskać? Przecież ona... – Patrzył na nią zdezorientowany.
- Dowiedziałam się czegoś jakiś czas temu - zaczęła. – A teraz mam pewność, że to nie kłamstwo...
- Wystarczy – przerwał jej i podniósł się z maty. – To nie miejsce na takie rozmowy. Idziemy do ciebie, a tam opowiesz mi wszystko ze szczegółami. – Wyciągnął do niej rękę, a ona skorzystała z pomocy i już po chwili szli do jej pokoju.
Kiedy dotarli do drzwi, Ayden niemal siłą wepchnął ją do środka. Meredith z sapnięciem irytacji opadła na fotel przy biurku i czekała, aż jej przyjaciel zamknie drzwi. Już po chwili miotał się po pokoju, klnąc ją na czym świat stoi.
- Ty cholerna idiotko! Nie po to ukrywamy się tu jak skazańcy, żebyś ty sobie jeździła do ojca i udowadniała, jaka to jesteś dorosła, dojrzała i odważna! Narażasz nas wszystkich na niebezpieczeństwo! A gdyby cię złapali? Czy ty choć trochę myślisz?!
- Zamknij się i nie krzycz na mnie! Jeśli już, to siebie narażam na niebezpieczeństwo, a nie was! Poza tym on ma moją siostrę! Od pięciu lat! Torturuje ją albo nie wiadomo co jeszcze! Nawet nie wiem czy w ogóle żyje! - Zerwała się z miejsca i podeszła do osłupiałego Aydena. Spojrzała mu głęboko w oczy. - Chcę ją odzyskać.
- Ale... Przecież mówiłaś, że ona zginęła w dniu, gdy uciekłaś z domu. Po tym... wiesz.
Zacisnęła zęby. Wiedziała. I to za dobrze. Tamtego dnia nie zapomni do końca życia.
- Bo tak myślałam. Sądziłam, że skoro zginęła mama to Katie tym bardziej – mówiła wypranym z emocji głosem. - Dowiedziałam się jakieś pół roku temu. Przetrzymuje ją w Ośrodku. Już tyle lat – ostatnie słowa były ciche niczym szept.
- Przepraszam cię. Nie chciałem... - Ayden patrzył na nią ze skruchą i w współczuciem. Wyciągnął ramiona, a ona szybko przytuliła się do niego i zamknęła na chwilę oczy, jakby w ten sposób mogła odciąć się od świata. - Przecież mogłaś m powiedzieć od razu – odezwał się chłopak oskarżycielskim tonem, gdy już się odsunęła i wróciła na krzesło przy biurku. - Pomógłbym ci. Kyle zresztą też.
- Nie. Kyle na pewno nie. Nie ufam mu. - Wyrzuciła z siebie te słowa, jakby parzyły jej usta.
Ayden zmarszczył brwi, drapiąc się po karku.
- Co jest?
Meredith zacisnęła palce na nasadzie nosa i westchnęła. No wykrztuś to.
- Zakonem dowodzi jego brat...

~.~

Rozmowa była burzliwa, nie obyło się też bez kolejnej serii bluzgów z obu stron, choć ostatecznie Meredith udało się wytłumaczyć Aydenowi swój punkt widzenia. Nie oznaczało to jednak, że ją popiera i że nie jest wściekły. Dziewczyna widziała furię w jego oczach i zaczynała rozumieć, dlaczego Kyle zachował się wobec niej tak ozięble, gdy wróciła.
Postąpiła egoistycznie i nie myślała o konsekwencjach swojego czynu. Naprawdę mogli ją złapać – gdyby zebrała się ich większa grupa, nie podołałaby. Wtedy zostałaby schwytana, torturowana i nie wiadomo co jeszcze. Naprawdę przegięła i dopiero teraz to do niej dotarło.
Z drugiej strony nie mogłaby sobie spojrzeć w twarz, gdyby nie zaczęła planować wyrwania Katie z łap Zakonu. Jeśliby nie spróbowała, czułaby się jak śmieć.
Dlatego poprosiła Aydena o pomoc, choć żeby miał wgląd w plany najpierw musiał jej przysiąc, że nie piśnie nikomu słowa. Szczególnie Kyle'owi. Zgodził się niechętnie, ale uznał, że pomoc jej i zachowanie tego w tajemnicy będzie mniejszym złem niż pozostawienie jej samej. Wygadanie się też nie wchodziło w grę, bo Meredith znienawidziłaby go do końca życia.
Jednak dobrze czuła, że na nim może zawsze polegać.
Późnym wieczorem leżała na łóżku, wpatrując się w ekran telewizora. Co jakiś czas podjadała z talerza, na którym miała nałożoną sporą porcję ziemniaków i duszone mięso z kurczaka.
Trafiła akurat na reklamę jakiejś poradni psychologicznej, ale gdy ujrzała sztywno siedzącą w czarnym fotelu starszą kobietę, uznała, że musi tę reklamę obejrzeć.
- Czy masz problem z przestrzeganiem reguł? – Pani psycholog wygłaszała monolog na tyle monotonnym głosem, że bez problemu nadawałaby się do leczenia bezsenności (choć wyglądała bardziej na członkinię kółka różańcowego), ale najwidoczniej minęła się z powołaniem.
- Niee – mruknęła pod nosem Meredith, przeżuwając mięso.
- Myślisz, że wariujesz?
- Niee – przewróciła oczami i popiła jedzenie colą.
- Czy przerażasz ludzi wokół siebie?
Uśmiechnęła się krzywo.
- Może.
- Czy twoi rodzice są tobą zaniepokojeni?
Meredith roześmiała się głośno.
- Jak cholera – sięgnęła po pilota i przełączyła na stację muzyczną. Trafiła na powtórkę koncertu Britney, która akurat wiła się na scenie półnaga, wyjękując ledwie zrozumiałe słowa piosenki „Womanizer”
- Litości – jęknęła zdegustowana, wyłączając telewizor. Pilota rzuciła gdzieś w poduszki.
Nim zdążyła nacieszyć się spokojem, rozległo się pukanie do drzwi. Machnęła ręką, a drzwi otworzyły się bezszelestnie.
W progu stał Kyle w pełnym rynsztunku. Na jego twarzy malowała się obojętność, którą znała bardzo dobrze.
- Następny? - Zerwała się z łóżka, ostawiła talerz na stolik i popędziła ku szafie, wyciągając z niej ciemne ubrania, skórzane buty na wyciszanej podeszwie, a z haków zamocowanych w ścianie ściągnęła pas ze sztyletami i kaburę z pistoletami.
Nie zwracając na swojego przełożonego najmniejszej uwagi, zrzuciła z siebie luźny t-shirt, założyła inny, bardziej przylegający i z mocniejszego materiału, zapięła kaburę oraz pas.
Gdy naciągała buty, Kyle wyjaśniał jej, jak wygląda sytuacja.
- Sygnał jest bardzo silny. Przechwyciliśmy go dosłownie kilkanaście minut temu. Z zasięgu mocy wnioskuję, że wiekiem znacznie przekracza średnią ujawnienia talentu, albo po prostu ma silne źródło. Zakon z pewnością odebrał już sygnał i nasz żółtodziób długo nie pożyje, jeżeli nie wkroczymy. A przy okazji może zrobić niezły rozpierdol, bo jego moc to istny huragan.
Meredith skinęła tylko w odpowiedzi głową i już po chwili pędzili niemal sprintem ku wyjściu, gdzie czekał na nich Ayden.
Nadal milcząc przeszli do garaży, gdzie stały zaparkowane smukłe, czarne motocykle, rozwijające prędkość do trzystu kilometrów na godzinę. Dla zwykłego śmiertelnika taka prędkość byłaby zabójcza. Lecz magowie mieli o wiele bardziej wyczulone instynkty, które pozwalały im poruszać się szybciej, sprawniej, ciszej, a do tego bezpieczniej, jeżeli chodziło o tego typu pojazdy.

Kilka minut później byli już w drodze do miejsca, gdzie mieli przechwycić kolejnego maga.